Blog zawiera opowiadania yaoi z fandomu Shingeki no Kyojin - Erwin x Levi.
Przeczytałeś? Podziel się opinią w komentarzu.


czwartek, 19 marca 2015

2. "Szczeniak Erwina"

SarahHoppe100 i Lady Kira - dziękuję serdecznie za komentarze, sprawiły mi one wielką radość! Fakt, że nie tylko ja, ale także inne osoby szaleją na punkcie pairingu Erwina i Levi'a jest fantastyczny! Rozdział dedykuję Wam, bawcie się dobrze, czytając go!

_____________


Erwin nie kłamał. Pas białego materiału był pierwszą rzeczą, którą ujrzał po wejściu do łazienki. Ułożony starannie na półce pod lustrem natychmiast przykuł jego uwagę. Podszedł do niego powoli, niepewnie, wcześniej upewniając się, że zamknął drzwi na klucz, zanim wyciągnął rękę.

Palce natychmiast zatopiły się w miękkiej, chłodnej strukturze, niebywale przyjemnej w dotyku. Ani trochę nie drapiącej lub drażniącej skóry. Przylegającej do niej szczelnie, ale nie dusząco. Tylko ten kolor - szybko się zabrudzi. W podziemiach nie wytrzymałby nawet godziny. Nie pasował do niego. Nie powinien go nosić. To była rzecz należąca do świata Erwina, nie jego.

Więc umył się i zostawił chustę. Na chwilę. Tylko do momentu aż spojrzał w lustro. Nie miał wyboru, bo gdyby wciąż miał swój szal, nigdy by jej nie założył. Ale musiał.

Zajęło mu trochę, nim zrozumiał, jak należało ją wiązać. I jeszcze trochę, nim zdobył się na odwagę, żeby wyjść do sypialni kaprala. Pomieszczenie okazało się puste. Zamrugał, rozejrzał się, wszedł do swojego pokoju. Po blondynie nie było śladu, a na stole stała nowa szklanka z wodą. Śniadania brak, ale nie zdziwiło go to. Biała chusta - kto by pomyślał, że ubierze w swoim życiu coś białego. Nawet kolor koszuli przypominał przy niej szary. Siadając na łóżku, wygładził ją kilka razy.

Zanim przyszedł po niego Mike, zdążył wypić wodę, przejść się po pokoju swoim, Erwina i złapać na myśli, że nowe ubranie wcale nie było najgorsze. Było w porządku. Było czyste i dobrze pachniało.

- Chodź - zarządził Mike, a znikome kiwnięcie głowy stanowiło przywitanie. Posłusznie podążył za nim, chowając dłonie do kieszeni.

Szli w milczeniu. Krok za krokiem i stopień za stopniem. Zacharias nie starał się prowadzić rozmowy, być miłym lub przeciwnie. Mijanie korytarzy przy jego boku przypominało bardziej mijanie ich samemu niż w towarzystwie. Podczas długiej drogi można było zapomnieć o jego istnieniu na tyle, na ile można było zapomnieć o niemal dwu metrowym mężczyźnie, samemu mierząc ledwie ponad półtora.

Wyszli na plac treningowy głównymi drzwiami, chociaż Levi będąc sam, użyłby tych bocznych. Pierw on, powodujący wzburzenie kilkudziesięciu obecnych kadetów, a następnie Mike, na którego obecność krzyki ucichły.

Rozejrzał się dookoła. Słońce prażyło mimo wczesnej godziny, niebo było bezchmurne, wiatr niemal niewyczuwalny. Pod ścianą dojrzał chłopaka, któremu dzień wcześniej złamał rękę. Pewnie będzie uczestniczył w zajęciach jedynie jako słuchacz. Obok niego stał drugi, chyba przyjaciel, bo gdy go dostrzegł, drgnął z zamiarem podejścia. Napięte mięśnie, zmarszczone brwi, zaciśnięta szczęka, ciało przygotowane do ataku. Levi nie spuszczał z niego wzroku, gotowy, wyczekujący. Ale wtedy niedoszły napastnik zawrócił, a na niego padło pasmo cienia. Mike wszedł na plac, stając krok za nim.

Czy Mike był ważny? Był przyjacielem Erwina, a Erwin bezsprzecznie był kimś ważnym. Ale czy Mike znajdował się wysoko w hierarchii? Czy gdyby to Erwinowi złamał rękę, Mike rozzłościłby się równie mocno?

Siedmiokilometrowy bieg stanowił rozgrzewkę. Po nim nastąpiły ćwiczenia siłowe, mające rozbudować masę mięśniową nóg i ramion, które okazały się niemałym wyzwaniem. Bolały go barki i łydki. Organizm nie był przyzwyczajony do tego rodzaju ćwiczeń, a brak pożywienia dodatkowo potęgował zmęczenie. Podczas sparingu trzęsły mu się nogi. Wygrał tylko dlatego, że jego przeciwnikiem okazał się słabeusz. W innym przypadku zostałby pokonany.

- Poproś Erwina o olej z dziurawców, powinien złagodzić bóle mięśni - odezwał się niespodziewanie Mike tuż po zakończeniu zajęć, upewniając uprzednio, że nikt go nie słyszał.

- Co?

Chłopak spojrzał na niego. Pot perlił się na jego czole, włosy kleiły do skroni.

- Może i w podziemiach spryt i zwinność wystarczyły, ale tutaj liczy się także siła. Nie zdołasz ustać mając na sobie sprzęt do trójwymiarowego manewru w swoim obecnym stanie.

- Kpisz sobie ze mnie? - Zawarczał.

- Nie.

I czy była to prawdziwa, czy też nie, odpowiedź, Levi odpuścił. Bo Mike nie wyglądał, jakby chciał go sprowokować. Po prostu, powiedział, co miał do powiedzenia i przez resztę wspólnej drogi do stajni, zamilkł ponownie. Mike nie był typem wybuchowej lub agresywnej osoby, co wcale nie oznaczało, że nie potrafił walczyć. To on go schwytał. I może Levi znienawidziłby go za to bardziej, gdyby chełpił się w jakikolwiek sposób swoim zwycięstwem. Ale nie chełpił.

Pod stajnią został sam. Obolały i zmęczony usiadł na świeżej trawie w cieniu. Obserwował jak jakaś dziewczyna prowadzi konia. Rżenie zagłuszało szelest liści, gdy wiatr wzmógł. Przyniósł przyjemny chłód i osuszył pot. Wdarł pod koszulę, uderzając o klatkę piersiową.

Dziewczyna zatrzymała się i uniosła dłoń do góry z uśmiechem na twarzy. Nie znał jej. Na pewno nie chodziło o niego. Odwrócił się szybko do tyłu. Zobaczył Erwina, opuszczającego dłoń. Bez kurtki, z podwiniętymi ponad łokcie rękawami koszuli. Zielony kryształ w jego naszyjniku odbijał promienie słońca i raził w oczy. Ich spojrzenia się przecięły. Spróbował wstać i zachwiał się dwa razy. Stopy mrowiły, a plecy nie chciały wyprostować. Żeby ukryć grymas na twarzy, opuścił głowę.

- To musi być mój nowy uczeń - usłyszał głos dziewczyny - jak masz na imię?

Schyliła się do niego, niwelując różnice wzrostu. Chłopak ściągnął brwi, a Erwin uważnie się temu przyglądał.

- Levi - mruknął. Sucho, gardłowo, żeby nie dosłyszała.

- Levi - powtórzyła - widzę, że jesteś w idealnym wieku - oceniła i spojrzała na Erwina - mówiłeś, że będzie starszy.

Blondyn oblizał usta, zagryzł wargi i ostrzegawczo szturchnął łokciem chłopaka, gdy wychodził naprzeciw, powstrzymując jego nadchodzącą falę złości. Odbieranie mu obiadu było fatalnym pomysłem, ale jeśli zostałby do tego zmuszony, nie zawahałby się.

- On jest w twoim wieku, Mario.

- Naprawdę? - Nie dowierzała, jednak szybko uśmiechnęła się szerzej i wyciągnęła do niego dłoń - w takim razie miło mi ciebie poznać, bawmy się dobrze!

Levi odchylił się do tyłu. Gniew ustąpił zdziwieniu, a zdziwienie osłupieniu. Nie ruszył się i nie odpowiedział. A gdy po kilku długich sekundach uścisnął jej dłoń, nadal nie rozumiał jej zachowania. Sposobu w jaki się do niego odnosiła i w jaki go traktowała. Bo było w nim coś dotąd nieznanego.

- Dzisiaj tylko obejrzymy konie. Naukę zacznie od przyszłego tygodnia - zadecydował Smith, a dziewczyna przytaknęła.

Levi jako pierwszy wszedł do stajni. Rżenie i uderzenia kopyt stały się znacznie głośniejsze. Pachniało sianem. Mimo sporej ilości koni, wszystkie wyglądały na zadbane. Z całą pewnością nie była to zasługa jedynie Marii, ale także innych, sprawujących nad nimi opiekę, osób. Koń Erwina miał jasne włosie, niemal białe. Postawny i spokojny, jak jego właściciel. Z cichym rżeniem przyjął klepnięcie po karku i przejechanie dłonią po grzywie przez blondyna. A potem trącił łbem chłopaka. Nie agresywnie, ale zaczepnie, domagając się uwagi z jego strony.

Konia, który miał posłużyć do jego nauki nie było. Ktoś zabrał go na przejażdżkę. Zamiast tego Maria pokazała mu źrebaka. Pięknego, skarogniadej maści. Zapierającego dech w piersi. Mającego w przyszłości wyrosnąć na silnego ogiera.

- Levi - zaczął Erwin, gdy Maria odeszła do sąsiedniego boksu - zostałeś przydzielony od razu do trzeciorocznych kadetów z pominięciem jazdy konnej na pierwszym roku i walki wręcz na drugim. Musimy to nadrobić w jak najkrótszym czasie - spojrzał mu prosto w oczy, wywołując ciarki i wymuszając skinienie głową.

Chłopak zacisnął wargi w cienką linię i przygładził dłonią wymiętą na torsie koszule. Spojrzał ponownie na źrebaka. Palcami objął górę drewnianych drzwi i pochylił się do przodu, w głąb boksu.

- Zrozumiałem.

Bo zrozumiał. A po powrocie do kwatery głównej, posłusznie zaczekał na Erwina w sypialni, gdy ten poszedł po ich racje obiadowe do jadalni.

Usiadł przy biurku, nie spuszczając wzroku ze swojego talerza i odebrał, podany mu widelec. Obiad składał się z jajek, ziemniaków i...

- To ryba - podsunął blondyn, a Levi skrzywił się wraz z włożeniem jej do ust i szybko przejechał językiem po podniebieniu, które zapiekło.

- Musisz uważać, ma ości.

- Kości?

Smith zamrugał.

- Ości. Szkielet - wyjaśnił prędko i nie czekając na pozwolenie, przysunął się bliżej, chwytając jego rybę palcami i otwierając ją. Ukazując jasne kreski, łączące się z grzbietem - widzisz?

Za wyjątkiem ości, ryba była smaczna. Była zwierzęciem, jednak nie smakowała jak drób, czy dziczyzna. Jej mięso składało się z segmentów, które łatwo od siebie odchodziły. Gdyby mógł, z chęcią zjadłby jeszcze jeden kawałek.

Erwin jadł drób, uśmiechając, gdy Levi starannie wyciągał ości i układał je na brzegu talerza. Biały materiał, wtórował jego ruchom. Chusta na prawdę mu pasowała.

2 komentarze:

  1. Super notatka ! Muszę przyznać, że parę razy uśmiechnęła mi się mordka ^^ Dziękuję za dedykację i życzę nieskończenie wiele weny :D No i oczywiście czekam na kolejną boską część tej historii *.*

    OdpowiedzUsuń
  2. Arigato Gozaimas za dedykację :) Ten rozdział równie przeczytałam z zapartym tchem *-* Genialne, oby wena nigdy cię nie opuściła. Już czekam na następną część. To jest po prostu genialne. Nie dość, że mój ulubiony, ukochany paring to tak cudnie napisane. Z wielu historii o nich to co ty piszesz jest bez konkurencyjnie najlepsze. W nieskończoność będę powracała tutaj jak nigdzie indziej ^^

    OdpowiedzUsuń