SarahHoppe100 i Lady Kira - dziękuję
serdecznie za komentarze, sprawiły mi one wielką radość! Fakt, że nie
tylko ja, ale także inne osoby szaleją na punkcie pairingu Erwina i
Levi'a jest fantastyczny! Rozdział dedykuję Wam, bawcie się dobrze,
czytając go!
_____________
Erwin
nie kłamał. Pas białego materiału był pierwszą rzeczą, którą ujrzał po
wejściu do łazienki. Ułożony starannie na półce pod lustrem natychmiast
przykuł jego uwagę. Podszedł do niego powoli, niepewnie, wcześniej
upewniając się, że zamknął drzwi na klucz, zanim wyciągnął rękę.
Palce
natychmiast zatopiły się w miękkiej, chłodnej strukturze, niebywale
przyjemnej w dotyku. Ani trochę nie drapiącej lub drażniącej skóry.
Przylegającej do niej szczelnie, ale nie dusząco. Tylko ten kolor -
szybko się zabrudzi. W podziemiach nie wytrzymałby nawet godziny. Nie
pasował do niego. Nie powinien go nosić. To była rzecz należąca do
świata Erwina, nie jego.
Więc umył się i zostawił
chustę. Na chwilę. Tylko do momentu aż spojrzał w lustro. Nie miał
wyboru, bo gdyby wciąż miał swój szal, nigdy by jej nie założył. Ale
musiał.
Zajęło mu trochę, nim zrozumiał, jak należało
ją wiązać. I jeszcze trochę, nim zdobył się na odwagę, żeby wyjść do
sypialni kaprala. Pomieszczenie okazało się puste. Zamrugał, rozejrzał
się, wszedł do swojego pokoju. Po blondynie nie było śladu, a na stole
stała nowa szklanka z wodą. Śniadania brak, ale nie zdziwiło go to.
Biała chusta - kto by pomyślał, że ubierze w swoim życiu coś białego.
Nawet kolor koszuli przypominał przy niej szary. Siadając na łóżku,
wygładził ją kilka razy.
Zanim przyszedł po niego Mike,
zdążył wypić wodę, przejść się po pokoju swoim, Erwina i złapać na
myśli, że nowe ubranie wcale nie było najgorsze. Było w porządku. Było
czyste i dobrze pachniało.
- Chodź - zarządził Mike, a
znikome kiwnięcie głowy stanowiło przywitanie. Posłusznie podążył za
nim, chowając dłonie do kieszeni.
Szli w milczeniu.
Krok za krokiem i stopień za stopniem. Zacharias nie starał się
prowadzić rozmowy, być miłym lub przeciwnie. Mijanie korytarzy przy jego
boku przypominało bardziej mijanie ich samemu niż w towarzystwie.
Podczas długiej drogi można było zapomnieć o jego istnieniu na tyle, na
ile można było zapomnieć o niemal dwu metrowym mężczyźnie, samemu
mierząc ledwie ponad półtora.
Wyszli na plac treningowy
głównymi drzwiami, chociaż Levi będąc sam, użyłby tych bocznych. Pierw
on, powodujący wzburzenie kilkudziesięciu obecnych kadetów, a następnie
Mike, na którego obecność krzyki ucichły.
Rozejrzał
się dookoła. Słońce prażyło mimo wczesnej godziny, niebo było
bezchmurne, wiatr niemal niewyczuwalny. Pod ścianą dojrzał chłopaka,
któremu dzień wcześniej złamał rękę. Pewnie będzie uczestniczył w
zajęciach jedynie jako słuchacz. Obok niego stał drugi, chyba
przyjaciel, bo gdy go dostrzegł, drgnął z zamiarem podejścia. Napięte
mięśnie, zmarszczone brwi, zaciśnięta szczęka, ciało przygotowane do
ataku. Levi nie spuszczał z niego wzroku, gotowy, wyczekujący. Ale wtedy
niedoszły napastnik zawrócił, a na niego padło pasmo cienia. Mike
wszedł na plac, stając krok za nim.
Czy Mike był
ważny? Był przyjacielem Erwina, a Erwin bezsprzecznie był kimś ważnym.
Ale czy Mike znajdował się wysoko w hierarchii? Czy gdyby to Erwinowi
złamał rękę, Mike rozzłościłby się równie mocno?
Siedmiokilometrowy
bieg stanowił rozgrzewkę. Po nim nastąpiły ćwiczenia siłowe, mające
rozbudować masę mięśniową nóg i ramion, które okazały się niemałym
wyzwaniem. Bolały go barki i łydki. Organizm nie był przyzwyczajony do
tego rodzaju ćwiczeń, a brak pożywienia dodatkowo potęgował zmęczenie.
Podczas sparingu trzęsły mu się nogi. Wygrał tylko dlatego, że jego
przeciwnikiem okazał się słabeusz. W innym przypadku zostałby pokonany.
-
Poproś Erwina o olej z dziurawców, powinien złagodzić bóle mięśni -
odezwał się niespodziewanie Mike tuż po zakończeniu zajęć, upewniając
uprzednio, że nikt go nie słyszał.
- Co?
Chłopak spojrzał na niego. Pot perlił się na jego czole, włosy kleiły do skroni.
-
Może i w podziemiach spryt i zwinność wystarczyły, ale tutaj liczy się
także siła. Nie zdołasz ustać mając na sobie sprzęt do trójwymiarowego
manewru w swoim obecnym stanie.
- Kpisz sobie ze mnie? - Zawarczał.
- Nie.
I
czy była to prawdziwa, czy też nie, odpowiedź, Levi odpuścił. Bo Mike
nie wyglądał, jakby chciał go sprowokować. Po prostu, powiedział, co
miał do powiedzenia i przez resztę wspólnej drogi do stajni, zamilkł
ponownie. Mike nie był typem wybuchowej lub agresywnej osoby, co wcale
nie oznaczało, że nie potrafił walczyć. To on go schwytał. I może Levi
znienawidziłby go za to bardziej, gdyby chełpił się w jakikolwiek sposób
swoim zwycięstwem. Ale nie chełpił.
Pod stajnią
został sam. Obolały i zmęczony usiadł na świeżej trawie w cieniu.
Obserwował jak jakaś dziewczyna prowadzi konia. Rżenie zagłuszało
szelest liści, gdy wiatr wzmógł. Przyniósł przyjemny chłód i osuszył
pot. Wdarł pod koszulę, uderzając o klatkę piersiową.
Dziewczyna
zatrzymała się i uniosła dłoń do góry z uśmiechem na twarzy. Nie znał
jej. Na pewno nie chodziło o niego. Odwrócił się szybko do tyłu.
Zobaczył Erwina, opuszczającego dłoń. Bez kurtki, z podwiniętymi ponad
łokcie rękawami koszuli. Zielony kryształ w jego naszyjniku odbijał
promienie słońca i raził w oczy. Ich spojrzenia się przecięły. Spróbował
wstać i zachwiał się dwa razy. Stopy mrowiły, a plecy nie chciały
wyprostować. Żeby ukryć grymas na twarzy, opuścił głowę.
- To musi być mój nowy uczeń - usłyszał głos dziewczyny - jak masz na imię?
Schyliła się do niego, niwelując różnice wzrostu. Chłopak ściągnął brwi, a Erwin uważnie się temu przyglądał.
- Levi - mruknął. Sucho, gardłowo, żeby nie dosłyszała.
- Levi - powtórzyła - widzę, że jesteś w idealnym wieku - oceniła i spojrzała na Erwina - mówiłeś, że będzie starszy.
Blondyn
oblizał usta, zagryzł wargi i ostrzegawczo szturchnął łokciem chłopaka,
gdy wychodził naprzeciw, powstrzymując jego nadchodzącą falę złości.
Odbieranie mu obiadu było fatalnym pomysłem, ale jeśli zostałby do tego
zmuszony, nie zawahałby się.
- On jest w twoim wieku, Mario.
-
Naprawdę? - Nie dowierzała, jednak szybko uśmiechnęła się szerzej i
wyciągnęła do niego dłoń - w takim razie miło mi ciebie poznać, bawmy
się dobrze!
Levi odchylił się do tyłu. Gniew ustąpił
zdziwieniu, a zdziwienie osłupieniu. Nie ruszył się i nie odpowiedział. A
gdy po kilku długich sekundach uścisnął jej dłoń, nadal nie rozumiał
jej zachowania. Sposobu w jaki się do niego odnosiła i w jaki go
traktowała. Bo było w nim coś dotąd nieznanego.
- Dzisiaj tylko obejrzymy konie. Naukę zacznie od przyszłego tygodnia - zadecydował Smith, a dziewczyna przytaknęła.
Levi
jako pierwszy wszedł do stajni. Rżenie i uderzenia kopyt stały się
znacznie głośniejsze. Pachniało sianem. Mimo sporej ilości koni,
wszystkie wyglądały na zadbane. Z całą pewnością nie była to zasługa
jedynie Marii, ale także innych, sprawujących nad nimi opiekę, osób. Koń
Erwina miał jasne włosie, niemal białe. Postawny i spokojny, jak jego
właściciel. Z cichym rżeniem przyjął klepnięcie po karku i przejechanie
dłonią po grzywie przez blondyna. A potem trącił łbem chłopaka. Nie
agresywnie, ale zaczepnie, domagając się uwagi z jego strony.
Konia,
który miał posłużyć do jego nauki nie było. Ktoś zabrał go na
przejażdżkę. Zamiast tego Maria pokazała mu źrebaka. Pięknego,
skarogniadej maści. Zapierającego dech w piersi. Mającego w przyszłości
wyrosnąć na silnego ogiera.
- Levi - zaczął Erwin, gdy
Maria odeszła do sąsiedniego boksu - zostałeś przydzielony od razu do
trzeciorocznych kadetów z pominięciem jazdy konnej na pierwszym roku i
walki wręcz na drugim. Musimy to nadrobić w jak najkrótszym czasie -
spojrzał mu prosto w oczy, wywołując ciarki i wymuszając skinienie
głową.
Chłopak zacisnął wargi w cienką linię i
przygładził dłonią wymiętą na torsie koszule. Spojrzał ponownie na
źrebaka. Palcami objął górę drewnianych drzwi i pochylił się do przodu, w
głąb boksu.
- Zrozumiałem.
Bo
zrozumiał. A po powrocie do kwatery głównej, posłusznie zaczekał na
Erwina w sypialni, gdy ten poszedł po ich racje obiadowe do jadalni.
Usiadł
przy biurku, nie spuszczając wzroku ze swojego talerza i odebrał,
podany mu widelec. Obiad składał się z jajek, ziemniaków i...
-
To ryba - podsunął blondyn, a Levi skrzywił się wraz z włożeniem jej do
ust i szybko przejechał językiem po podniebieniu, które zapiekło.
- Musisz uważać, ma ości.
- Kości?
Smith zamrugał.
-
Ości. Szkielet - wyjaśnił prędko i nie czekając na pozwolenie,
przysunął się bliżej, chwytając jego rybę palcami i otwierając ją.
Ukazując jasne kreski, łączące się z grzbietem - widzisz?
Za
wyjątkiem ości, ryba była smaczna. Była zwierzęciem, jednak nie
smakowała jak drób, czy dziczyzna. Jej mięso składało się z segmentów,
które łatwo od siebie odchodziły. Gdyby mógł, z chęcią zjadłby jeszcze
jeden kawałek.
Erwin jadł drób, uśmiechając, gdy Levi
starannie wyciągał ości i układał je na brzegu talerza. Biały materiał,
wtórował jego ruchom. Chusta na prawdę mu pasowała.
Super notatka ! Muszę przyznać, że parę razy uśmiechnęła mi się mordka ^^ Dziękuję za dedykację i życzę nieskończenie wiele weny :D No i oczywiście czekam na kolejną boską część tej historii *.*
OdpowiedzUsuńArigato Gozaimas za dedykację :) Ten rozdział równie przeczytałam z zapartym tchem *-* Genialne, oby wena nigdy cię nie opuściła. Już czekam na następną część. To jest po prostu genialne. Nie dość, że mój ulubiony, ukochany paring to tak cudnie napisane. Z wielu historii o nich to co ty piszesz jest bez konkurencyjnie najlepsze. W nieskończoność będę powracała tutaj jak nigdzie indziej ^^
OdpowiedzUsuń