Blog zawiera opowiadania yaoi z fandomu Shingeki no Kyojin - Erwin x Levi.
Przeczytałeś? Podziel się opinią w komentarzu.


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

6. "Szczeniak Erwina"

Dziękuję! Bardzo. Ogromnie.
Gdyby nie wy, nie potrafię powiedzieć, czy ruszyłabym z kontynuacją tej historii. Ale ruszyłam! I trzymajcie kciuki, żebym siłą rozpędu, zabrnęła jeszcze trochę dalej.

Szczerze mówiąc, czasami sama jestem zaskoczona biegiem akcji tej historii, bo gdy zaplanuję jedno, w trakcie pisania wychodzi drugie, a nawet i trzecie.

Zbieram się z myśląc rozpoczęcia nowej historii, tym razem nie osadzonej w świecie SNK. Co o tym myślicie? Macie jakieś pomysły? Bardzo jestem ciekawa waszych pomysłów!



______________


- Usztywnij biodra, Ackerman! - Krzyknął instruktor, na co chłopak szybko skorygował swoją postawę i z ulgą poczuł, jak jego ciało zaczyna się stabilizować - dobrze!

Wytrzymał jeszcze chwilę, po której został odpięty i stanął na twardej ziemi. Otrzepując koszulę, odszedł kilka kroków na bok, umożliwiając instruktorowi podpięcie następnego kadeta. Utrzymanie równowagi na symulatorze nie było trudne, więc ćwiczenia biegły sprawnie i szybko, jeśli przemilczeć kilka osobny przypadków.

Nikły cień przemknął przez jego twarz, a coś błysnęło mu po oczach.

- W następnym tygodniu dostaniemy gaz!

Hanji uwiesiła się krótko na jego ramieniu, puszczając je na chwilę przed spotkaniem zaciśniętych zębów. Uśmiechnęła się szeroko i kątem oka zerknęła w stronę, stojących w kolejce do symulatora, rówieśników.

Chłopak powiódł za nią wzrokiem i zmarszczył mimowolnie brwi.

- W następnym tygodniu będzie wyprawa poza mury - mruknął do siebie.

Tuż po przebudzeniu planował porozmawiać jeszcze raz z Erwinem. Tuż po tym, jak odsunął od siebie chęć zaciśnięcia na jego gardle palców, plunięcia w twarz i ignorowania aż do jego wyjazdu. Tuż po przeczesaniu ręką włosów i spostrzeżeniu, że po wiszącym na ramie łóżka łańcuchu, nie było śladu. Tuż po rozciągnięciu się z wyraźnie mniejszym bólem pleców i zagryzieniu mocno ust. Po zmarszczeniu nosa z powodu zapachu olejku z dziurawców, który zniknął wraz z poranną kąpielą.

I planował spokojnie zacząć rozmowę, wchodząc do jego sypialni, żeby odstawić pustą szklankę po wodzie. Ale sypialnia była pusta. Biurko zakryte dokumentami, na których leżał talerz ze śniadaniem, a łóżko pościelone. Krzyczące, że nikt go nie użył. Jedno z krzeseł odsunięte od blatu na niemal pół metra, jakby w pośpiechu.

I gdyby Levi miał wskazać moment, w którym najbardziej pożałował braku umiejętności czytania, wskazałby ten, w którym Erwin Smith, zapewne z braku czasu, zostawił przed jego nosem dokumenty dotyczące wyprawy. Zostawił do swobodnego wglądu. Komuś, nie potrafiącemu czytać.

- Słyszałam! Myślisz, że znowu spotkają odmieńców?! Chciałabym jakiegoś zobaczyć!

- Znowu?

Zoe przechyliła głowę.

- Na poprzedniej wyprawie też badali północne tereny. Nie dotarli nawet do połowy wyznaczonego celu - wyjaśniła - słyszałam, że dowódca wcale nie chce tam wracać, ale szlachta zdecydowała inaczej, a król ją poparł - dodała ciszej, rozglądając się na boki.

- Nie chce?

Dziewczyna zaprzeczyła milcząco i spojrzała w kierunku instruktora, który odpinał ostatniego kadeta. Zaczynała się zbiórka poszczególnych drużyn, a po niej miały nastąpić, kończące trening biegi.

- Czekaj - mruknął, chwytając ją za łokieć, gdy chciała odejść - jakie były straty w ludziach?

Hanji przesunęła wzrokiem po jego twarzy, schodząc niżej na klatkę piersiową. Wykrzywiła usta i przekręciła głowę w przeciwną stronę.

- 67% poległych.

Uniósł brwi, zacisnął zęby. Dłonie zwinął w pięści.  Nic nie odpowiedział. Zaczęły się biegi.

Kondycja niezaprzeczalnie była mocną stroną Levi'a. Bo gdy inni stawali, by zaczerpnąć powietrza, on nawet nie zwalniał. Nie miał płytkiego, świszczącego oddechu i nie bolały go płuca. Po zatrzymaniu się, czuł jedynie mrowienie stóp, a po skroni spływał pot.

67% stanowiło więcej niż połowę i było wysokim wynikiem, nawet jak na Korpus Zwiadowczy. Jeśli odsetek zabitych żołnierzy w nadchodzącej wyprawie miał mu dorównać, istniało 67% prawdopodobieństwo, że Erwin Smith już nie wróci. Że umrze. Polegnie. Zostanie zjedzony.

Kiedy mijał dziedziniec, słońce górowało, niemal go oślepiając. Koszula wraz z chustą przylegały do gorącego, lepkiego ciała. Kurtkę trzymał przewieszoną na ramieniu od momentu pokonania trzeciego okrążenia i chociaż znacznie wygodniej byłoby jej nie zdejmować, wymusiła to na nim wysoka temperatura. Tuż przed wejściem do budynku, obejrzał się za siebie, ale nie odnalazł nawet najmniejszego śladu po dziwaczce, która na pewno skończyła już bieg, ale z jakiś powodów gdzieś zniknęła.

Odetchnął lekko, zanurzając się w chłodnym, zacienionym wnętrzu kamiennych ścian, które zimą przyprawiały o szczękanie zębów i wyziębione dłonie, to latem przynosiły schronienie przed skwarem i duchotą.

Zatrzymał się nagle, z wahaniem, przechodząc przez drugie piętro. Bo w jednej z tych sal, do których drzwi zwykle były zamknięte, dostrzegł znajome blond włosy.

Na środku sali stał stół z kilkanaściorgiem miejsc, mimo że zajęte było jedynie sześć. Erwin siedział odwrócony do niego tyłem. Oprócz niego i Mike'a, znajdującego się dwa siedzenia po jego lewej stronie, nie rozpoznał nikogo. Dużym ułatwieniem przy rozpoznaniu Zacharias'a był moment, w którym odwrócił się profilem, słuchając jednego z rozmówców. Levi nie słyszał dokładnie o czym rozmawiali, wyłapywał jedynie pojedyncze słowa, wyrazy. Do momentu, kiedy starszy mężczyzna, nie spojrzał mu prosto w oczy, nie uśmiechnął i nie zwrócił bezpośrednio do niego.

- Chyba mamy gościa - stwierdził, a cienka siatka zmarszczek oplotła jego twarz - podejdź chłopcze.

Sześć par oczu uwięziło go nagle, paraliżując. Zdziwione. Rozzłoszczone. Niedowierzające. Ale najgorsze, najbardziej przytłaczające były te niebieskie, te znajome.

- Chodź tu, ale już!

Postawny żołnierz uderzył pięścią w stół, a Levi zrobił krok do tyłu. Bo jeśli życie w podziemiach czegoś go nauczyło, to właśnie dostrzegania sytuacji, w których najrozsądniejszym wyjściem była ucieczka. I biegania. Szybkiego biegania bez zadyszki.

Ale zamiast uciec, spojrzał na Erwina, który siedział sztywno, przeskakując po nim wzrokiem. Jakby nie do końca wierzył, w to, co właśnie nastąpiło. Jakby szukał jakiegoś potwierdzenia, że to nieprawda.

Ale zamiast potwierdzenia, otrzymał pomruki zdezorientowanych towarzyszy. I parę granatowych, wpatrzonych w niego oczu.

Kurwa mać.

Levi drgnął. W momencie, kiedy odchylał do tyłu ramiona, ich spojrzenia się skrzyżowały. Zamarł. Bo mógłby przysiąc, że wtedy odebrał niewypowiedziane na głos myśli Smith'a. Mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy, zrozumiał jego rozkaz jasno i wyraźnie. Mógłby przysiąc, że pośród wielu przekleństw i krzyków, znajdowało się tam jedno krótkie i precyzyjne polecenie.

Więc przełknął ciężko ślinę i na drżących nogach wszedł do pomieszczenia, a ściany niemal runęły mu na barki, przygniatając go. Tuż przed upadkiem usłyszał szuranie krzesła, a silna dłoń ścisnęła jego ramię. Zamrugał. Nadal stał.

- Przedstawiam wam - zaczął blondyn - Levi Ackerman, przyszły nabytek Korpusu Zwiadowczego.

- Chuchro z niego - zaczął pierwszy.

- Poradzi sobie za murami? - Spytał drugi.

- Wyprawa za sześć dni, prawda? - Zawtórował trzeci.

- Jak nie, też dobrze. Nie będzie wielkiej straty - oznajmił stanowczo czwarty - żadnej straty!

Chłopak osłupiał. Mężczyźni przekrzykiwali się na przemian.

- Właściwie, postanowiliśmy nie zabierać go na tą wyprawę- zaczął Erwin spokojnie, ale ktoś szybko mu przerwał, rozpętując kolejną lawinę wrzasków.

- Jak to nie?! To po co on tutaj jest?!

- Niech wraca na szubienice, zabił trzech Żandarmów!

Blondyn wtrącił się na chwilę. Ale jego słowa o nieumiejętności jazdy konnej, byciu balastem i straconych racjach żywnościowych, przepadły w środku lawiny głośniejszych, bardziej nieokrzesanych, zwierzęcych. Zarzutów i wyrzutów.

- Miałeś go pilnować, taka była umowa!

- Wyjedziesz, a on poderżnie komuś gardło!

- Nie ma prawa z nami zostać!

- Jest twój! Chciałeś go, to bierz!

W połowie kłótni Mike, za prośbą Smith'a, wyprowadził go z sali i w milczeniu odstawił do pokoju. Wszedł z nim do środka, jakby starając odwlec moment, w których miał do nich wrócić. Nacisnął na klamkę i odsunął. I chyba chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. I odszedł bez słowa. I zostawił go samego.

Samego do powrotu Erwina.

Ale Levi nadal chciał jechać. Nawet po tej rozmowie. Nawet po tych krzykach. Chciał jechać. Tylko trochę mniej. Tylko trochę mniej by się teraz o to wykłócał. I trochę mniej upierał przy swoich wystarczających umiejętnościach i sile. Trochę mniej byłby zły na Erwina. Trochę mniej.

67% stanowiło więcej niż połowę i było wysokim wynikiem, nawet jak na Korpus Zwiadowczy. Jeśli odsetek zabitych żołnierzy w nadchodzącej wyprawie miał mu dorównać, istniało 67% prawdopodobieństwo, że Erwin Smith już nie wróci. Że umrze. Polegnie. Zostanie zjedzony.

Więc jeśli istniało 67% prawdopodobieństwo, że Erwin Smith, kapral, wyszkolony żołnierz, niejednokrotnie przebywający poza murami, zostanie zjedzony. Jakie istniało prawdopodobieństwo, że on zostanie?

3 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że kontynuujesz tą serię. Jest naprawdę cudowna.
    Sądzę, że pomysł z nową serią jest bardzo dobry. Nie mam teraz pomysłu co byś mogła napisać ale dam znać jak coś wymyślę.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu się doczekałam kontynuacji. Notatka, jak poprzednie, jest cudowna! Już nie mogę doczekać się następnej :)
    Też uważam pomysł z nową serią za dobry. Życzę ci dużo weny!

    OdpowiedzUsuń