Z okazji piątku, otwarcia weekendu i faktu, że w sobotę jest mój day off i nie idę do pracy - 7 rozdział "Szczeniaka Erwina". Dacie wiarę, że jesteście tu ze mną już tyle czasu?
Trzymajcie kciuki, żebym znalazła jakieś dobre ogłoszenie wynajmu w tym miesiącu, bo czas mi się kończy, a niestety wieje posuchą.
____________
Wraz z powrotem Erwina, rozpętało się piekło. Huragan, którego sami bogowie nie byliby w stanie zatrzymać. Huragan, który przetoczył się przez cały pokój, a rozpoczął od przekręcenia w zamku klucza i cichego wypuszczenia z płuc powietrza.
Chłopak spodziewał się wielu reakcji, wielu obelg, wielu kar, wielu dni bez jedzenia i nocy z łańcuchem przy dłoniach. Ale gdy Erwin chwycił go mocno za przód koszuli i przycisnął do ściany, zastygł w bezruchu, otwierając szeroko oczy. Z trudem stał na palcach, uniesiony ku górze przez siłę żywej furii. Dłonie mężczyzny naciskały na jego pierś i szyję, uniemożliwiając zaczerpnięcie głębszego oddechu. Z trudem łapał krótkie, płytkie hausty i patrzył. Patrzył prosto w oczy burzy. A zimny pot spływał po jego karku.
Bo Erwin nie tracił równowagi. Nie tracił opanowania. Był spokojny. Do czasu.
- Nie po to ściągnąłem cię z szubienicy, żebyś teraz pchał się na pierwszą linię do pożarcia! - Krzyknął, mimo że obaj stali na tyle blisko, żeby dyszeć sobie gorącym powietrzem w usta - nie po to zataiłem twoje pozostanie w jednostce, żeby teraz o tym głośno mówić! Nie po to kazałem Mike'owi zostać z tobą, ty niewdzięczny, sukinkocie! Na cholerę się tam pchałeś?!
Ale Levi nie odpowiedział. Tylko patrzył w osłupieniu i charczał z braku tlenu. Bo Erwin, którego znał, nie tracił opanowania.
Mężczyzna zacisnął mocniej dłonie na jego krtani i odetchnął głęboko. A kiedy chwilę później puścił chłopaka, jego ciało ciężko opadło na podłogę, nie potrafiąc utrzymać się w pionie. Zawiesił na nim uważny, spokojniejszy już wzrok. Ten bardziej znajomy.
- Mamy sześć dni - zaczął - sześć pieprzonych dni, żeby przygotować ciebie na wyprawę. To brzmi jak kiepski żart.
Przejechał dłonią po twarzy, usta mając wygięte w uśmiechu. Ale nie był wesoły. Nie był radosny. Pokręcił przecząco głową i zacisnął mocno powieki. Bo to się nie działo na prawdę. Nie działo.
Chłopak wyrównał nieco oddech i spojrzał na niego z dołu.
- Słuchaj mnie uważnie - Erwin kucnął przy nim, ramię przy ramieniu.
Na tyle blisko, żeby nie zostawić wolnej przestrzeni. Na tyle, żeby widzieć każde drgnięcie szczęki i zmarszczenie brwi. Czuć ruch falującej klatki piersiowej i oddech na policzku. Powietrze, przechodzące z ust do ust. Spojrzenie, nie mające miejsca na ucieczkę. Skupione.
- Pójdziesz teraz do Marii i powiesz jej, że musimy zacząć naukę jazdy konnej natychmiast. Niech daruje sobie nazewnictwo sprzętu, to bez znaczenia. Ważniejsze, żebyś potrafił utrzymać się w siodle - mężczyzna poczekał chwilę, kontynuując dopiero po sztywnym kiwnięciu głową - zostaniesz z nią do obiadu, a po obiedzie przyjdzie po ciebie Mike i zabierze na pole treningowe do trójwymiarowego manewru. Tak będzie wyglądał twój każdy dzień do wyprawy. Odpuścimy sobie poranne ćwiczenia z kadetami na ten czas. Wrócisz do nich później.
O ile wrócisz. O ile przeżyjesz. O ile dopisze ci szczęście i znajdziesz się w 33% ocalałych. Możesz zacząć się modlić.
Chłopak wstał na miękkich nogach, plecami opierając o ścianę. Skrzywił, czując pulsujący ból w szyi i wyciągnął rękę, żeby ją rozmasować. Ale ubiegła go inna, większa, na dotyk której zamarł ponownie, wyczekując kolejnego uścisku. Kolejnych krzyków.
Na próżno.
Palce wsunęły się za chustę, rozluźniając ją. Miękki materiał zsunął odrobinę, odsłaniając jasne pasmo skóry. Dotyk palił, blaknące siniaki nabierały koloru, a błękitne oczy ukryły się pod zasłoną złotych, długich rzęs, kiedy mężczyzna zaciskał usta w wąską linię, hamując słowa.
- To tylko trzy dni. Za dziewięć będzie po wszystkim.
I Levi nie był pewny, czy Smith mówił to do niego, czy do siebie. Ale było coś w jego głosie, coś, co chciał zatrzymać. Coś, czego nie chciał puścić. Jego palców, oddechu, zapachu dziurawców i biegnącego w dół kręgosłupa prądu.
Bo było coś w jego dotyku, coś, co ciągnęło go bliżej. Coś, czego nie potrafił nazwać. Bo raniąc go, nie ranił. Sprawiając ból, nie sprawiał go wcale. Koił, zapewniał podparcie.
I było coś takiego w Erwinie Smith'ie, coś co kazało mu stać przy jego boku. Coś, czego dotąd nie spotkał. I jak ćma do ognia, jak pies za panem, jak on za nim, zdecydował się podążać.
A jeśli przeżyje, jeśli nie zginie, jeśli wróci bezpiecznie zza murów, nigdy więcej nie pomyśli o nim, jak o złym właścicielu.
Maria natychmiast zrozumiała presję czasu i nie marnując go, podeszła do zadania jedynie od strony praktycznej. Mówiła spokojnie, wyraźnie, tłumacząc jednocześnie i odpowiadając na pytania Levi'a. Rozważyła kilka możliwości, kilka niechcianych sytuacji, które mogą się pojawić w trakcie walki i poradziła, jak należało w nich postąpić. Jak zapanować nad wzburzonych koniem, jak go przywołać, gdy odbiegł zbyt daleko i w końcu, co zrobić, gdy się go straciło. A stracenie konia nie było czymś błahym. Tak jak zurzycie całego gazu, czy stracenie broni. Niemal jak stracenie życia. Ekwipunek był na jego wagę.
- Do nauki mamy innego, ale myślę, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli poznasz już swojego towarzysza poza murami - zadecydowała dziewczyna, prowadząc do niego karego konia.
Konia, który w pewnym stopniu miał przyczynić się do jego powrotu lub nie.
33%.
A gdy na niego wsiadł, oczami wyobraźni widział swój powrót. Stukot kopyt o żwir, trzepot zielonych płaszczy i ciągnięte wiatrem blond włosy, szybko galopujące przed nim.
Jeśli wrócą.
To chyba najlepsza z twoich notatek! Zdecydowanie najlepsza! Już nie mogę się doczekać kontynuacji. To jest po prostu IDEALNE!!! Erwin taki zły i tajemniczy CUDOWNE!!!
OdpowiedzUsuńCzekanie na kolejne notki mnie wykańcza, ale gdy już są to się rozpływam! Uwielbiam twój styl pisania, czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńWhoooh *q*
OdpowiedzUsuńSiedzę z cieknąca śliną po brodzie i nie mogę wyjść z zachwyty, boże... to jest takie zajebiste!
Tak genialnie opisujesz relacje między Levi'em a Erwinem... stworzyłaś tak cudowną nić, niby to dystansu między nimi, niby przyciągania... o mamuniu, wciąga, strasznie wciąga. I want more, moooooore!
Szczerzę się sama do siebie czytając twoje opowiadanie, z każdym rozdziałem, w miarę czytania mój apetyt rośnie.
Masz mnie, złapałaś w swoje opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, bo fabuła jaką przedstawiłaś i sytuację między naszymi, kochanymi Blondie i Brownie samoczynnie zmusza mnie do zajrzenia parę razy dziennie, czy przypadkiem nie ma nowego rozdziału.
Weny <3